piątek, 15 lutego 2013

Losy - rozdział I

Syknęła cicho z bólu i przyłożyła dłonie do skroni.
- Co się dzieje Herm? - Ron zatrzymał się ignorując nawoływanie Potterów i spojrzał z troską na żonę. 
- Nic, po prostu rozbolała mnie głowa, niedługo powinno przejść, jak zwykle. - spróbowała się uśmiechnąć pocieszająco do męża, ale tępy ból sprawił, że na jej twarzy pojawił się cierpiętniczy grymas.
- Może wrócimy do domu? Harry na pewno przywiezie do nas dzieciaki w jednym kawałku. - pogłaskał ją dłonią po policzku, na co skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Nie trzeba, niedługo przyjadą i wrócimy wszyscy razem, poza tym obiecaliśmy przecież twojej mamie, że do niej zajrzymy, pamiętasz? - wyjęła z torebki fiolkę eliksiru przeciwbólowego i wypiła jej zawartość jednym łykiem - Zaraz mi przejdzie. - wzięła męża za dłoń i podeszli do czekających na nich przyjaciół. 
- Nareszcie, zaczęliśmy się zastanawiać czy nie jesteście na nas pogniewani! Staliście tak jakbyście nie zamierzali do nas podejść. - Ginny wzięła się pod boki i spojrzała na nich z łobuzerskimi iskierkami w oczach. 
- Hermionę rozbolała głowa więc z łaski swojej zachowuj się trochę ciszej. - burknął do siostry, stanął za żoną i objął ją ramionami by mogła się spokojnie o niego oprzeć.
- Ojej... - pani Potter wyglądała na zakłopotaną.
Natomiast Harry spojrzał na przyjaciółkę z niepokojem i troską.
- Możemy przywieść do Nory Rose i Hugona jeśli chcecie jechać do domu.
- Nic mi nie jest, to zwykły ból głowy. - warknęła Hermiona, nie lubiła być traktowana jak porcelanowa laleczka.
- Wiesz, że nie jest zwykły. Powinnaś iść do uzdrowiciela skoro znowu się pojawia. - Harry wsunął ręce do kieszeni i spojrzał na nią badawczo. 
Przed kolejnym wykładem przyjaciela uratował ją Hogwart Express wjeżdżający właśnie na stację.

Chwilę później podbiegła do nich czwórka nastolatków z Lily na czele, która już z daleka wykrzykiwała:
- Nigdy więcej nie chcę widzieć tego łajzy Albusa! Mamo! On mnie wyrzucił z przedziału! Kazał mi spadać na drzewo! 
- Przeszkadzałaś... - odparł tylko winowajca wsuwając ręce do kieszeni i zerkając z ukosa na Rose, która przytulała rodziców na powitanie.
- Mamo czy mogłybyśmy jutro pójść na Pokątną? Chciałabym kupić parę dodatkowych książek, w końcu w przyszłym roku mamy OWTMy, a ja jeszcze nic na nie, nie umiem. Dlaczego tak na mnie patrzysz, tato? 
- Co się stało z twoimi włosami?! - burknął z miną zupełnego zaskoczenia. 
- Przefarbowałam, brąz jest ładniejszy od rudego, bez obrazy ciociu Ginny, ale mi po prostu lepiej pasuje. 
- Wyglądasz teraz jak twoja mama, kropla w kroplę - Ginewra uśmiechnęła się szeroko.
- I gada też jak ona. - mruknął Ron na co Potterowie zachichotali.
- Mądrze mówi - Hermiona zgromiła męża spojrzeniem - Oczywiście Rose, że pójdziemy do księgarni. Mam też parę nowych, interesujących pozycji o eliksirach i transmutacji jeśli będziesz chciała je przejrzeć. 
- Oczywiście, że tak, ale... źle się czujesz mamo? Jesteś bardzo blada...
- Nie wyspałam się po prostu. - machnęła lekceważąco ręką - Idziemy? Babcia już nie może się was wszystkich doczekać. Tylko gdzie się podział Hugon? - rozejrzała się.
- Pewnie jest z tą całą Lovegood, to jakaś wariatka i to w dodatku młodsza, a on się za nią ugania jak głupi. 
- Lily! Nie wolno tak mówić o koleżankach.
- Kiedy to prawda mamo, ona cały czas mówi o jakichś rzeczach, które nie istnieją. Pójdę po niego żeby się od niej tym nie zaraził - wzdrygnęła się mimowolnie.
Parę minut później wróciła ciągnąc za koszulkę zarumienionego chłopaka, który nie wydawał się tym faktem zachwycony. 
~*~
Rzuciła zaklęcie wyciszające i położyła się do łóżka. Na dole w najlepsze trwało przyjęcie powitalne, a ona nie była w stanie w nim uczestniczyć. Nawet potrójna dawka eliksiru przeciwbólowego nie przyniosła najmniejszej ulgi. Tępy ból nie ustawał, a towarzyszące mu poczucie pustki w myślach było wręcz nie do zniesienia. Wielokrotnie była badana przez magomedyków, a dwukrotnie nawet przez mugolskich lekarzy. Ci pierwsi rozkładali ręce mówiąc, że to zapewne jakiś skutek uboczny cruciatusa, a ci drudzy kierowali ją do psychiatry kiedy nie udało im się znaleźć żadnych nieprawidłowości w wynikach badań. 
Zamknęła oczy i próbowała się wyciszyć i przespać, ale kiedy sen nie nadchodził stawała się tylko coraz bardziej zirytowana. Sam ból by przeżyła, to było coś do czego się można przyzwyczaić, ale to dziwne uczucie pustki i braku, które mu towarzyszyło, było najgorsze. Najdziwniejsze i najtrudniejsze. 
Dlaczego akurat dzisiaj? skuliła się pod kocem ze smutkiem. Powinna być teraz na dole, z rodziną, z dziećmi, których nie widziała od świąt, a zamiast tego leżała tu samotna i opuszczona. Nie jesteś opuszczona kobieto, na dole masz tłum bliskich ludzi. Nie mogła jednak nic na to poradzić, że te bóle głowy budziły w niej tak irracjonalne uczucia.

~*~
- Więc o czym chciałeś ze mną porozmawiać tato? - Scorpius usiadł w fotelu obitym ciemnozielonym aksamitem i spojrzał z ciekawością na ojca. 
Draco usiadł naprzeciwko syna i nalał sobie odrobinę whisky. 
- Właściwie to chciałem cię o czymś poinformować - jego głos był spokojny i rzeczowy, dawał do zrozumienia, że temat nie podlega dyskusji - Od września rozpoczynam pracę w Hogwarcie jako Mistrz Eliksirów i nowy opiekun Slytherinu.
Chłopak zerwał się na równe nogi i spojrzał na ojca ze złością.
- Nie możesz mi tego zrobić!
~*~
betowała peite102 za co jej bardzo dziękuję
~*~
błagam Was o komentarze

środa, 13 lutego 2013

Losy - prolog

pisane w chwilach natchnienia, uczuć i potrzeby, nieprzemyślane 
pisane w czasie, w którym rozdziały innych prac czekają na zbetowanie
nie wiem co będzie, nie wiem jak to się zakończy
zostaliście ostrzeżeni, a teraz zapraszam


Draco Malfoy przeszedł przez barierkę prowadzącą na peron 9 i 3/4 i skrzywił się nieznacznie, widząc innych rodziców, oczekujących na swoje dzieci. Według jego oceny zachowywali się wręcz skandalicznie. Głośne rozmowy, okrzyki podniecenia i nawoływanie siebie nawzajem sprawiały, że czuł się jakby znów trafił w sam środek wyprawy do Hogsmeade w trzeciej klasie, tyle, że teraz ten harmider powodowali ludzie dorośli. Spojrzał na ten cyrk z wyższością i oparł się ramieniem o ceglany mur. Trudno było się dziwić, że absolwenci studiów prawniczych ubiegający się u niego o praktyki, nie znają podstawowych zasad dobrego wychowania, skoro ich rodzice nie posiadali najmniejszej nawet dawki klasy. Odkąd zabrakło Snape'a już nawet Ślizgoni, według słów Scorpiusa, nie potrafili zachować się odpowiednio. 
- Ronaldzie, proszę cię, uspokój się, zaraz znajdziemy Harry'ego i Ginny.
Spojrzał w kierunku, z którego doszedł go dobrze znany mu głos. Hermiona Weasley ubrana w elegancką, kremową garsonkę, pojawiła się właśnie na peronie i próbowała przemówić do rozsądku swojemu mężowi, który stawał na palcach i rozglądał się, by po chwili uśmiechnąć się szeroko i krzyknąć.
- Harry! Stary draniu! - jego wrzask był tak głośny, że zagłuszył nawet nerwowy chichot sporej  grupy, stojących nieopodal Dracona, kobiet.
- Ronaldzie, proszę cię... - westchnęła rumieniąc się lekko zażenowana i rozejrzała się przepraszająco po najbliższym otoczeniu. Kiedy wzrok jej bursztynowych oczu spoczął na Malfoy'u, zagryzła lekko dolną wargę, nieświadomy odruch, który doskonale pamiętał ze szkoły. Posłała mu niepewny, lekko wymuszony uśmiech.
Wyprostował się i skłonił jej się lekko.
- Pani Weasley, miło panią widzieć ponownie. - otworzyła usta, zapewne by wymienić z nim jakąś zwyczajową uprzejmość, ale nim zdążyła się odezwać została zasłonięta przez swojego męża, którego twarz zaczęła niebezpiecznie przybierać odcień jego włosów.
- Malfoy...
- Weasley... - zmierzył mężczyznę niechętnym i pogardliwym spojrzeniem.
- Przekaż swojemu przyjacielowi by trzymał się od mojej żony z daleka.
- Ron, proszę cię. - Hermiona złapała męża za skraj szaty i pociągnęła lekko, zapewne obawiała się kolejnej wymiany pięści między mężczyznami - Harry na nas czeka. - jej głos był spokojny, ale dało się w nim wyczuć nutkę gniewu i ostrzeżenia.
- Jasne. - mruknął i poszedł z nią rzucając Draconowi jeszcze jedno, niechętne spojrzenie.
Zacisnął zęby odprowadzając ich wzrokiem. Nie mógł zrozumieć jak taka inteligentna kobieta mogła spędzać życie z tym darmozjadem i idiotą, jego zdaniem marnowała się tylko przy nim, a już fakt, że systematycznie od pięciu lat odrzucała zaloty Zabiniego był wręcz nie do pomyślenia. Zwłaszcza, że Blaise był porządnie zauroczony i traktował ją na tyle poważnie by zakończyć swój wieloletni związek z Pansy i nie rozpoczynać żadnego nowego. Draco był zmuszony systematycznie, przynajmniej raz w miesiącu nad szklanką whisky, wysłuchiwać poematów wygłaszanych na cześć Hermiony. Jego przyjaciel wydawał się nie rozumieć, że nigdy nie dostanie tej kobiety. Nie mógł pogodzić się z tym, że nie zawsze można mieć to czego się pragnie. Czasem trzeba odpuścić, zrezygnować, zapomnieć i pójść dalej, próbując zadowolić się półśrodkami lub podróbkami.

- Nie rozumiem, Draco...każdy...każdy wie, że powinna wybrać mnie! Przecież jestem od niego we wszystkim lepszy! - brunet dolał im do kryształowych szklanek nową porcję whisky, w swoim alkoholowym odurzeniu i uniesieniu nie zauważył, że taką samą ilość rozlał na szklany blat swojego biurka.
Malfoy upił niewielki łyk i na powrót rozparł się w czarnym, skórzanym fotelu, odczuwał pewien rodzaj satysfakcji wiedząc, że wszelkie wysiłki Blaise'a spełzają na niczym, nie zamierzał jednak oznajmić tego głośno. 
- Rzeczywiście w jej zachowaniu nie ma żadnej logiki - odparł spokojnie.
- No właśnie! - Zabini wycelował w niego palec z triumfującą miną.
- Jednakże... musisz się pogodzić z tym, że wybitnych kobiet nie da się zrozumieć, można je podziwiać, można je wielbić i ubóstwiać, można je nawet kochać, ale nie należy nawet próbować zrozumieć. 
- Pieprzysz... - w głosie mężczyzny zabrzmiała gorycz - Nie wiesz jak to jest nie móc dotknąć kobiety, której pragniesz ponad wszystko, żyć ze świadomością, że należy do jakiegoś idioty, na którego inne nawet nie zwracają uwagi.
Zacisnął mocno dłonie na poręczach fotela, wdzięczny losowi za to, że Blaise nie zauważył jego pobladłej na ułamek sekundy twarzy.

Rozmyślania przerwał mu odgłos wjeżdżającego na stację pociągu, z którego chwilę później zaczęły wysypywać się tłumy uczniów. Dostrzegł od razu jasne włosy swojego syna, ale nie zamierzał go wołać ani do niego podbiegać, jak to mieli w zwyczaju inni, stęsknieni rodzice. Spokojnie czekał aż pożegna się ze znajomymi i wypełni ostatnie obowiązki Prefekta, spodziewał się, że jak zwykle nie zajmie mu to dużo czasu. Rzeczywiście. Niecałe pięć minut później Scorpius ruszył w jego kierunku, wysoki, przystojny siedemnastolatek był wierną kopią swojego ojca sprzed lat, jedynym co ich różniło na pierwszy rzut oka był fakt, że młody czarodziej emanował niewymuszoną, naturalną pewnością siebie, której Draconowi wtedy brakowało. Pogratulował sobie w duchu, zawsze zależało mu na tym by jego syn czuł się przez niego akceptowany bez względu na wszystko. By wiedział, że jest wartościowym człowiekiem i nie musiał nigdy nikomu tego udowadniać wbrew sobie. Objął go bez słowa, nie umiał mówić o pewnych rzeczach, zwłaszcza w miejscach publicznych, ale miał nadzieję, że jego czyny mówią za niego.
- Ja też tęskniłem tato. - szepnął chłopak oddając uścisk.
Odsunęli się od siebie po paru sekundach i ruszyli szybko w kierunku wyjścia, żaden z nich nie miał najmniejszej ochoty pozostawać dłużej w tym gwarze. Zatrzymali się dopiero przed czarnym jaguarem CX16 stojącym przy samym wejściu na dworzec King's Cross. 
- Nowa zabawka? - Scorpius patrzył z zachwytem i zazdrością na smukłą linię maszyny.
- Przyjemność. - Draco uśmiechnął się z zadowoleniem - Tam gdzie zawsze? 
- Tak. 
Wsiedli do samochodu i ruszyli z piskiem opon, a dzięki magicznym ulepszeniom samochodu nie mieli problemów z wydostaniem się z miejskich korków i już po chwili znaleźli się poza Londynem. Cisza między nimi nie była męcząca, odczuwali spokój i cieszyli się swoim towarzystwem, nie czując potrzeby zagadania tej chwili jakimiś mało istotnymi uwagami. Czas na rozmowę przyjdzie wieczorem, w salonie, przy partii szachów i szklance whisky. Dotarli na miejsce po godzinie szybkiej jazdy. Draco zatrzymał się gwałtownie, jak to miał w zwyczaju, i sięgnął po bukiet róż Blush Damask, który od razu podał synowi.
Wysiedli z samochodu i przeszli przez metalowe wrota. Skierowali się w kierunku rodowej krypty stojącej w samym centrum cmentarza, zbudowana z czarnego marmuru górowała nad innymi przepychem i wielkością. Zostawił przed nią Scorpiusa samego i odszedł niespiesznie w sobie tylko wiadomym celu.
Zatrzymał się dopiero przy niewielkim, opuszczonym, kamiennym grobie, na którym leżała samotna, czerwona róża. Zostawiana tu regularnie przez kogoś kto, tak jak i on, wolał pozostać anonimowy. Kilkoma ruchami różdżki usunął z płyty i okolic zeschłe liście, parę śmieci i starych patyków, wyczyścił kamień i spojrzał na wyryty niewprawną ręką napis.

Przechodniu. Byłem kim jesteś, będziesz kim jestem. Módlmy się za siebie nawzajem.*

Stał chwilę wpatrując się w niego zamyślonym, nieobecnym wzrokiem. Machnął różdżką po raz ostatni i odszedł zostawiając na surowej, kamiennej płycie, białą chryzantemę.


proszę by każdy kto to przeczytał zostawił choć parę słów, to niezwykle ważne dla mnie
~*~
betowała petite102 za co jej bardzo dziękuję

*Andrzejewski